NIECH SIĘ W KOŃCU ZACZNIE!!!!
I Z TEGO POWODU WSZYSTKIM WSZYSTKIEGO (NO MOŻE OPRÓCZ KŁOPOTÓW) POD DOSTATKIEM ŻYCZĘ!
I Z TEGO POWODU WSZYSTKIM WSZYSTKIEGO (NO MOŻE OPRÓCZ KŁOPOTÓW) POD DOSTATKIEM ŻYCZĘ!
Jako, że przy okazji świąt nie chce mi się was zanudzać moimi problemami, wstawiam kilka niusów pozytywnych.
usunięta została wreszcie paskudna regipsowa balustrada z korytarza na piętrze i wydaje mi się, że calosc zrobiła się jakas bardziej "przestrzenna"
Kotłownia już prawie skończona. Madżik od kafelek normalnie "miszczu" świata, że z takich falbanek drugiego gatunku za 15 zyli/m2 wyczarował coś takiego:
podloga to techniczny gres impregnowany, kupowany w casto, za chyba 29 zł/m2. kolor brązowawy, dośc ochronny by nie było widać brudu i wody:
Wychodząc z założenia, że kotłownia to nie salon wystawowy, a przejście do garażu ma służyc naszej wygodzie i bezpieczeństwu a nie zaspokajaniu naszego poczucia estetyki, zakupiłam chińskie, najobrzydliwsze drzwi swiata za całe 570 zł, z futryną, osmioma ryglami i podwójnym zamkiem w komplecie. Przynajmniej kolorystycznie bedą pasować do tych, które zamierzamy zamontować między kotłownią a hallem.
A co!
na tym zdjeciu oczywiście chodzi o drzwi :
No a na deser....
PALI SIE W KOMINKU!!!!!
...znaczy nie widać tego tak dokładnie, bo chłopaki (z mojej niestety winy, bo zapomniałam zakupić drewna) na pierwszy raz rozpalili znalezioną na zewnątrz, mokrą sosnową paletą. Wiem, wiem, totalnie nie tak miało być i wszyscy jesteśmy tego świadomi. Ale powiedzieli, że jeden jedyny raz nie powinno jakiejś większej szkody narobić. Tyle tylko, że szklane drzwi się osmoliły i nie widać efektu. Podobno jak się nastepnym razem napali suchym lisciastym to nalot powinien się wypalić. A w ogóle to nie wpadlam na to, żeby oprócz ognia cyknąć również fotkę pirwszego dymu z komina... No cóż...
Matko z ojcem, albo Boże jeśli istniejesz! Czy nic w moim życiu nie może być ostatnio normalne? Co ja komu złego zrobiłam, że mnie pokarało takim deweloperem?!
Kwiatków ciąg dalszy:
Jakoś tak we wtorek czy w poniedziałek dzwoni do mnie szefu ekipy od wykończeń. Houston – słyszę w słuchawce – mamy problem! Niech pani zaraz przyjeżdża na budowę. Ta! Jasne! Myślę sobie… Jakbym mało miała zajęć. Wydusiłam z niego, żeby mi powiedział w czym rzecz.
Okazało się co następuje: Jako, że poprosiłam go by poprawił obrobienie połaciówek na poddaszu mieszkalnym, bo krzywe były, jakby je ktoś po siedmiu piwach robił, więc chłopaki zabrali się za robotę i wyrąbali regipsy dookoła okien. No i wyszła prawda na jaw! Między watą mineralną a regipsami nie ma folii paroizolacyjnej!!! Nosz kurde jego w duszę palec! To jest normalnie jakaś paranoja! Budując dom na sprzedaż, używając porothermu, pięknej dachówki ceramicznej, co tanie nie jest, a z drugiej strony robić oszczędności w kwocie 500 zł na paroizolacji? To się w pale nie mieści!!! Zadzwoniłam do Boba i postawiłam sprawę jasno: Panie szanowny, mówię – g. mnie obchodzi jak pan to załatwi i czy ma pan czas i kasę, żeby to poprawić i czy kierbud, który to przyklepał to pana funfel czy szwagier! Jutro dzwonię do odpowiedniej instytucji i kierbud traci uprawnienia! Amen!” A on mi na to, że jeśli faktycznie tak jest to przywiezie mi materiały i moja ekipa może to zrobić. Coooo???? – mówię. Pan se może możesz materiały zwieźć ale robocizna też kosztuje! ( z lekkich wyliczeń wynika, że jakieś 6-8 tys.). Dzisiaj był na budowie, pooglądał i mówi, że chce jutro przyjechać z ekipą i że przez sobotę i niedzielę będzie zrywał te regipsy i kład nowe. No halo! Jak to? W weekend moje ekipy nie pracują i ja nie wezmę odpowiedzialności za ich narzędzia i klamoty pozostawione na budowie. No Bob był niepocieszony! Trudno! Nie będzie mi dyktował warunków! Jak spierdzielił robotę to teraz niech on się dostosuje do mnie a nie ja do niego. Amen po raz drugi!
A oto dokumentacja:
Jutro napiszę o jeszcze innych rewelacjach, niekoniecznie związanych z samym procesem budowlanym, bo teraz normalnie nie mam już siły!
Pozdrowionka dla czytaczy i podzięki za słowa wsparcia w komentarzach!
Jeśli można przeżyć najgorszą przeprowadzkę w życiu to to właśnie mi się przydarzyło. Nie chce mi się rozpisywać, bo do tej pory, choć minął już tydzień, krew mnie zalewa. Po krótce - odebranie całkowite miało nastąpić w piątek, 14-go. Pańcia prosiła mnie tylko czy może wpaść z meblami w czwartek - powiedziałam oki. Nastąpił czwartek, godz, 16, a na chatę załadowały się dwie ekipy z meblami, po czym jakieś 10 osób pomagaczy. Wjechały walizy, kartony, pakunki, wory itp, będące dobytkiem czterej panienek, które mają zamieszkać w moim byłym mieszkaniu. Pomagacze, z czego 6 to chłopaki a z 5 to ich dziewoje zrobili swoje i zamiast się zmyć rozsiedli się i chyba czekali na parapetówę. A w tym wszystkim ja z mamą i słaniającą się na nogach córką, próbujące zebrać ostatnie resztki swoich rzeczy. Do tego chyba w związku z mrozem padły mi oba teleskopy w klapie bagażnika, więc nie było możliwości by jedna osoba wsadziła tam cokolwiek bo potrzeba było drugiej do trzymania klapy.
Koszmar, mówię Wam i tyle!
Olać i zapomnieć! Może mi szybciej przejdzie.
Piątek zalatany, bo praca, bo sprawy na mieście i jeszcze załatwienie lekarza bo dodzwonić się do przychodni nie sposób.
Sobota, 7.45 rano, ja stoję w kurtce, z torebką na ramieniu, czekam na taksę, bo musze jechać do szkoły na dość ważne kolokwium. Córka wychodzi z pokoju do toalety i... mdleje mi na rękach. Więc zostałam na miejscu, natomiast jeden z moich dysków w kręgosłupie niekoniecznie. Złapanie w locie 50-ciu kilo i zawleczenie na tapczan robi swoje.
Pół godziny po tym jak mi dziecko otrzeźwiało dzwoni Securitate – alarm się włączył w domu, trzeba odwołać bo to robotnicy cos popieprzyli z kodem. Dzwonię więc na bazę a głos w telefonie mówi mi „hasło?” A moja umowa z hasłami w którymś z … 50-ciu kartonów ułożonych pod sufit! Ja pitolę! Musiałam się nieźle nagimnastykować by głos, po weryfikacji nieomalże numeru mojego buta i rozmiaru stanika uwierzył, że ja to ja i w końcu odwołał patrol. Bo przecież fizycznie nie jestem w stanie nawet dojść do kibla a co dopiero do samochodu osiem pięter niżej by dojechać na budowę.
No! Dwa „opokany” i mogę się wyprostować, a nawet jako tako chodzić!
Cały weekend przesiedziałyśmy w domu, bez netu, bez telewizji, Dobrze, że teściowa jakieś papu przywiozła, bo chińskie zupki już nam uszami wyłaziły, a ja nie miałam nawet czasu normalnego obiadu zrobić.
Wczoraj rano udało mi się uruchomić net (mobilny router z Tmobile), a od dzisiejszego popołudnia mamy TV (naszą starą „n”-kę, zabraną ze starego mieszkania!
Więc żyjemy!
…jakoś
Kurde mać, po raz kolejny! Przed chwilą nasmarowałam mega długiego wpisa, ale mi go jakimś cudem wcięło. Jak pech to pech!
W każdym razie przeprowadzka się odbyła i trwała ponad 6 godzin. Zapłaciłam masakra w cholerę kasy.
Z rzeczy ciekawszych:
- na koniec wynoszenia gratów zacięła się winda
- w miejscu mojego tymczasowego przeznaczenia wąskie drogi i niemożliwie nieuprzejmi ludzie
- na budowie panowie przeprowadzkowie zakopali się autem w śniegu i godzinę czasu trwało odkopywanie
To tyle. Jutro zbieram ostatnie bzdety i o 16 przekazuję mieszkanie nowym nabywcom.
A tymczasem idę spać bo nie mam siły na nic.