Jeśli dalej tak pójdzie, jak przez kilka ostatnich dni, to istnieje kilka opcji:
- albo dostanę zawału, spowodowanego ciąglym stresem
- albo trzaśnie mi kręgosłup i wszystkie stawy
- albo wyląduję na Broniewskiego (w Szczecinie to szpital dla niepełnosprytnych umysłowo)
- albo nakryję łeb poduszką i będę czekac na cud, w nadziei aż sprawy staną się same, bez mojego udziału
- w ostateczności mogę tez spróbować się sklonować, ale kurde mol, mam tylko jeden samochód, więc moje klony i tak niczego nie załatwią.
Powiem Wam tak - przenosiny do mieszkań, w których albo nikt nie mieszkał, albo miał w dupie sprzątanie, to istna masakra w ciapki!
Przykład pierwszy - moja mama. Przenosi się do swojego brata, wiecznego kawalera, który od śmierci babci mieszka sam w dość dużym szeregowcu. Póki babcia żyła dom jakoś wyglądał. Natomiast po jej odejściu (cztery lata temu) wujek wykazuje totalny "tumiwisizm i tammistoizm" we własściwie każdej dziedzinie życia, wiec w sprzataniu domu tym bardziej. Skłamałabym mówiąc, że jest bałaganiarzem. No bo nie jest. Ale co z tego, jesli meble, podłogi, dywany i inne kąty nie widziały szmaty i odkurzacza od kilku miesięcy, a może nawet lat!!! Nie chce mi się tego opisywać - niech wyobrażnia działa. W każdym razie moja mama, z pomocą swojej siostry sprzatały to wszystko od dwóch tygodni.
Przykład drugi - ja. Wynoszę się do mieszkania, które opuścili moi tesciowie jakieś 7 lat temu. Potem przez jakiś mieszkała tam siostra mojego męża, którą Pan Bóg stworzył chyba do innych celów, mniej przyziemnych niż trzymanie porządku wokół siebie. Młoda parę lat temu wyprowadziła się za granicę i zostawiła mieszkanie tak jak stało, z ciuchami, kosmetykami, ziemniaczkami i inna musztardą w szafkach! Żeby tego było mało, teściu zrobił sobie tam składzik do trzymania wszystkich niepotrzebnych, tudzież sezonowo nieużywanych rzeczy. No kosmos mówię Wam! Najpierw trzeba było to wszystko odgruzować. Nie do ogarnięcia jest ilość worów, które poszły w smietnik! Potem wszystko pomyć, poodkurzać. No bo przecież jak ja miałabym w czyms takim funkcjonować?
Powiem, że ja też byłam straszną balaganiarą. Z resztą jestem do taj pory, aczkolwiek bałagan nie przeszkadza mi tylko do czasu. Nie wiem czy człowiek do pewnych rzeczy dorasta, czy jak? Nienawidzę składowania gratów i rupieci! Szafę ciuchową przeglądam co kilka miesięcy i jeśli nie miałam czegoś na tyłku dłużej niż rok - to albo oddaję, albo idzie w śmietnik. Rzeczy córki też pozbywam się w miarę na bieżąco bo rośnie skubana za szybko i jej ciuchy i buty by mnie przygniotły! Nie cierpię też tzw. "durnostojek" - świeczniczków, dzbanuszków, rameczek itp. Mam tylko takie, które sa niezbędne, albo dodają mieszkaniu uroku (no dobra, wiem, niektórzy twierdzą, że milion dzbanuszków "włoclawków" też może nadać uroku). Jeśli chodzi o rzeczy pamiątkowe lub sentymentalne, to mamy z mężem i corką takie swoje specjalne kartony, gdzie trzymamy takie rzeczy. Na dokumenty i papiery tez mam specjalne segregatory. Owszem - często bajzel "robi się sam" ale jak nadchodzi moment - wszystko ląduje na sobie przeznaczonym miejscu. Ja po prostu lubię wiedzieć gdzie co mam.
Reasumując (matko! ale się rozpisałam!). Doprowadziłyśmy dziś (z pomoca mojej mamy) mieszkanie teściów do takiego stanu, że będzie tam można zamieszkać i poupychać nasze rzeczy. Dziesiątki szafek i szafeczek poodkurzane, rzeczy poprzeglądane, koce poprane, szkło i gary pomyte. Na marginesie - jak się tylko wprowadzę, od razu kupuję zmywarkę, bo przez ponad 10 lat przyzwyczaiła się dupa do luksusu! Nie wspomnę o kilkudziesięciu kartonach z naszymi bambetlami, które przez kilka dni tam zwoziłam.
Jutro pakuję resztę rzeczy i rozwozimy w trzy miejsca, a w poniedziałek firma przeprowadzkowa zabiera "gabaryty"
To tyle...i chyba mimo wczesnej pory idę spać!